Doszło coś do mnie. Doszło, ze nigdy nie będę normalna, z tego prostego
powodu, że nie ode mnie to zależy. Mój organizm jest mi niechętny i w
zasadzie odmawia współpracy. Kiedy już mi się wydaje, ze jakoś
opanowałam to wszystko, stworzyłam jakieś ramy i przy przestrzeganiu
pewnych zasad jestem w stanie normalnie (lol!) egzystować, on wywija mi
numer i wprowadza w stan depresji i beznadziei. Podnoszę się, a jakże.
Tylko z coraz większym trudem i coraz mniejszą wiara i nadzieją na
normalność. Oczywiście mam pewne zrywy optymizmu. To cała ja. Od
egzaltacji do kompletnego dola. W okresie optymistycznym otaczam się
kolorami. Mam całą półkę kolorowych szalików, cienkich i grubych. O co
chodzi? o kolory. Razem tworzą piękny zestaw. Dzisiaj trzy podkoszulki,
tylko dlatego, ze zachwyciły mnie ich kolory. Pięknie razem wyglądają.
Na razie leżą na wierzchu, potem schowam je do szafki. Czasem mam ochotę
ubrać coś ładnego, kolorowy podkoszulek, ładne dżinsy, na szyję jakiś
kolorowy oczywiście drobiazg, gdzieś pójść, z kimś porozmawiać,
popatrzeć na inny świat, poczuć go dookoła siebie..i czasem nawet to
robię. Ale przeważnie mam na sobie wyciuchany podkoszulek, spodnie od
dresu i zaszywam się w kącie z lapkiem, albo ze słuchawkami na uszach,
odcinam się od świata.. Czuję jak zżera mnie samotność i wyobcowanie.
Odsuwam się od ludzi, a oni ode mnie. Jestem coraz bardziej sama,
częściowo na swoje własne życzenie, a częściowo z przyczyn całkiem
obiektywnych, bo nie przystaję do zdrowych swobodnych ludzi. Czuję się z
nimi źle, czuję swoje ułomności i zamykam się w domu i w sobie. Oni też
czują się niepewnie w moim towarzystwie. Otoczona komputerami,
czytnikami, książkami, mogę spędzać życie na kanapie. Wtedy czuję się
najbezpieczniej. Chyb,a że odezwie się coś ekstra, jak od pewnego czasu,
upierdliwy ostry ból, który zmusił mnie do zamówienia wizyty u lekarza.
A wizyta u lekarza to coś, co budzi we mnie żywiołowa niechęć, bo boję
się znowu rozkręcić spiralę kolejnych diagnoz, badań, czekania na
terminy, wyniki, kolejne wizyty, kolejne badania.. ja już po prostu nie
mogę i mam coraz większą ochotę poddać się i przestać walczyć. Żeby
tylko tak nie bolało...
19 października 2012
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Pewnie nie lubisz jak ci jacys zdrowi ludzie radzą co masz robić, jak spędzać czas i z kim się widywać. Ja też bym nie lubiła. Zrobiło mi się głupio, bo ja o jakiś pierdołach piszę, a ty biedna zmagasz sie z prawdziwym kłopotem. Życzę ci, żebyś wróciła do zdrowia, do znajomych, a jak się nie da wrócić do starych, to żeby pojawili się nowi, tacy z którymi będzie ci dobrze. Ściskam serdecznie.
OdpowiedzUsuńNie poddawaj sie kochana,nie jestes sama.
OdpowiedzUsuńBo my,twoi wirtualni czytacze,i chyba moge tak napisac,przyjaciele,trzymamy kciuki zeby wszystko ulozylo sie dla Ciebie jak najlepiej.
Trzymam kciuki za Toje zdrowko,bedzie dobrze....musi:)
oj! boli nas to życie ,boli :/a umierać też nie chce się :D pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńWitaj El.
OdpowiedzUsuńCzuje sie tak ,jakbym sama napisala ten tekst.
Zupelnie tak ,nic dodac nic ujac.
Samotnosc ,choroba,braki finansowe,ciagle problemu jeszcze innego typu ,utrata pracy .
Dół za dołem i zero pomocy ,coraz czesciej chce zasnac i miec swiety spokoj .
Ale jeszcze probuje sie grzebac ,pomalutku do gory.
Czy starczy mi sił tym razem jeszcze?
El pamietaj ,ze jest jeszcze ktos kto czuje tak samo.
Jeszcze sie nie poddałam zupelnie i tego zycze takze Tobie.
Przytulam cieplutko .
Jesli zechcesz napisz
Kundzia2@o2.pl
Przesyłam dużo uścisków i ciepły uśmiech.
OdpowiedzUsuńRozumie Cie i to bardzo dobrze...
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
Judith
Poddać się? NIGDY! Buziaki, uściski i inne takie:)
OdpowiedzUsuń