19 października 2012

Doszło coś do mnie. Doszło, ze nigdy nie będę normalna, z tego prostego powodu, że nie ode mnie to zależy. Mój organizm jest mi niechętny i w zasadzie odmawia współpracy. Kiedy już mi się wydaje, ze jakoś opanowałam to wszystko, stworzyłam jakieś ramy i przy przestrzeganiu pewnych zasad jestem w stanie normalnie (lol!) egzystować, on wywija mi numer i wprowadza w stan depresji i beznadziei. Podnoszę się, a jakże. Tylko z coraz większym trudem i coraz mniejszą wiara i nadzieją na normalność. Oczywiście mam pewne zrywy optymizmu. To cała ja. Od egzaltacji do kompletnego dola. W okresie optymistycznym otaczam się kolorami. Mam całą półkę kolorowych szalików, cienkich i grubych. O co chodzi? o kolory. Razem tworzą piękny zestaw. Dzisiaj trzy podkoszulki, tylko dlatego, ze zachwyciły mnie ich kolory. Pięknie razem wyglądają. Na razie leżą na wierzchu, potem schowam je do szafki. Czasem mam ochotę ubrać coś ładnego, kolorowy podkoszulek, ładne dżinsy, na szyję jakiś kolorowy oczywiście drobiazg, gdzieś pójść, z kimś porozmawiać, popatrzeć na inny świat, poczuć go dookoła siebie..i czasem nawet to robię. Ale przeważnie mam na sobie wyciuchany podkoszulek, spodnie od dresu i zaszywam się w kącie z lapkiem, albo ze słuchawkami na uszach, odcinam się od świata.. Czuję jak zżera mnie samotność i wyobcowanie. Odsuwam się od ludzi, a oni ode mnie. Jestem coraz bardziej sama, częściowo na swoje własne życzenie, a częściowo z przyczyn całkiem obiektywnych, bo nie przystaję do zdrowych swobodnych ludzi. Czuję się z nimi źle, czuję swoje ułomności i zamykam się w domu i w sobie. Oni też czują się niepewnie w moim towarzystwie. Otoczona komputerami, czytnikami, książkami, mogę spędzać życie na kanapie. Wtedy czuję się najbezpieczniej. Chyb,a że odezwie się coś ekstra, jak od pewnego czasu, upierdliwy ostry ból, który zmusił mnie do zamówienia wizyty u lekarza. A wizyta u lekarza to coś, co budzi we mnie żywiołowa niechęć, bo boję się znowu rozkręcić spiralę kolejnych diagnoz, badań, czekania na terminy, wyniki, kolejne wizyty, kolejne badania.. ja już po prostu nie mogę i mam coraz większą ochotę poddać się i przestać walczyć. Żeby tylko tak nie bolało...

7 komentarzy:

  1. Pewnie nie lubisz jak ci jacys zdrowi ludzie radzą co masz robić, jak spędzać czas i z kim się widywać. Ja też bym nie lubiła. Zrobiło mi się głupio, bo ja o jakiś pierdołach piszę, a ty biedna zmagasz sie z prawdziwym kłopotem. Życzę ci, żebyś wróciła do zdrowia, do znajomych, a jak się nie da wrócić do starych, to żeby pojawili się nowi, tacy z którymi będzie ci dobrze. Ściskam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie poddawaj sie kochana,nie jestes sama.
    Bo my,twoi wirtualni czytacze,i chyba moge tak napisac,przyjaciele,trzymamy kciuki zeby wszystko ulozylo sie dla Ciebie jak najlepiej.
    Trzymam kciuki za Toje zdrowko,bedzie dobrze....musi:)

    OdpowiedzUsuń
  3. oj! boli nas to życie ,boli :/a umierać też nie chce się :D pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj El.
    Czuje sie tak ,jakbym sama napisala ten tekst.
    Zupelnie tak ,nic dodac nic ujac.
    Samotnosc ,choroba,braki finansowe,ciagle problemu jeszcze innego typu ,utrata pracy .
    Dół za dołem i zero pomocy ,coraz czesciej chce zasnac i miec swiety spokoj .
    Ale jeszcze probuje sie grzebac ,pomalutku do gory.
    Czy starczy mi sił tym razem jeszcze?
    El pamietaj ,ze jest jeszcze ktos kto czuje tak samo.
    Jeszcze sie nie poddałam zupelnie i tego zycze takze Tobie.
    Przytulam cieplutko .
    Jesli zechcesz napisz
    Kundzia2@o2.pl

    OdpowiedzUsuń
  5. Przesyłam dużo uścisków i ciepły uśmiech.

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozumie Cie i to bardzo dobrze...
    Serdecznosci
    Judith

    OdpowiedzUsuń
  7. Poddać się? NIGDY! Buziaki, uściski i inne takie:)

    OdpowiedzUsuń