26 kwietnia 2012

Komisja w osobie jednego zusowskiego lekarza, odbyła się. Lekarz, a właściwie lekarka, sztywna, nastroszona, całą sobą nastawiona na "nie", cokolwiek to "nie" znaczy.Klient przede mną wyszedł cały wściekły i zdegustowany. Młody facet, ale mruczał do siebie pod nosem jak wkurzony staruszek. Zagadnęłam go pytając czy lekarka była niemiła, a on na to, ze nie pozwoli sobą pomiatać i jeśli mówi że go boli, to go boli i już. Przyznałam mu rację i niepewnie czekałam na swoja kolej. Gabinecik był nieduży, ale jasny, z dużymi oknami. Przy biurku lekarki fotel wygodny dla interesantów. Oprócz tego stolik z zestawem pierwszego badania, leżanka i niewygodny biały kręcony stołek, taki wiecie metalowy. I został mi wskazany jako moje miejsce do siedzenia. No ok, nieźle pomyślałam. Wyjęłam wszystkie papiery jakie miałam i dałam kobiecie do przestudiowania. Potem zadała mi kilka dodatkowych pytań i wygłosiła werdykt: wg mnie, na dzień dzisiejszy, wg. przedstawionych mi badan i mojego wywiadu, absolutnie pani się do pracy nie nadaje i powinna dostać rentę. Zdrętwiałam. Myślałam że ciupasem odstawia mnie do pracy i będę musiała kombinować jak jeszcze trochę wolnego zdobyć, a tu masz..kreska, szlaban, koniec i wesołe życie staruszka , trumna i takie inne, a wszystko to przemknęło mi błyskawica przez głowę. Czy mogę coś powiedzieć? zapytałam nieśmiało. Coś musiało być w moim głosie bo podniosła na mnie wzrok i jakoś bardziej po ludzku popatrzyła. Proszę, powiedziała. Ja mówię: nie wyobrażam sobie żebym miała nie wrócić do pracy. Nie chce renty, nie chce zawieszenia, chce parę miesięcy na przyjście do zdrowia, nie pełnego, ale przecież jakoś ludzie żyją i pracują w takim stanie jak ja.
W końcu powiedziała: pójdę na konsultacje z moim zwierzchnictwem. I poszła. Siedziałam w poczekalni i patrzyłam tępo przed siebie. I zrobiło mi się wszystko jedno. Za kilkanaście minut wróciła i od razu powiedziała na korytarzu: zgodzili się przedłużyć zasiłek. OMG! Dostałam papier a tam stoi: ponieważ rokuje nadzieje na całkowity (!?) powrót do zdrowia,..itd...
Ulżyło. I dało nadzieję na normalność. Kiedyś, któregoś dnia. Żeby to uczcić, dziś ide do fryzjerki. I poproszę o takie ścięcie włosów, żeby mogły rosnąć i żebym mogła nieco zapuścić. Amen.
:-)

9 komentarzy:

  1. No i super. Będzie dobrze :)

    OdpowiedzUsuń
  2. brawo siorka :-)

    b.

    OdpowiedzUsuń
  3. Prawdopodobnie bylas jednym z pierwszych przypadkow w historii pani dr, ktory zamiast zostac rencistka i ewentualnie dorabiac, blagal o szanse przywrocenia do pracy

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja mam tydzień dobrych nowin(tą Twoją też do nich zaliczę jeśli pozwolisz :-)) i ciesze się niezmiernie, wiem zatem chociaż troszeczkę co czujesz!
    Zdrowka! :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. El, byłaś WIELKA :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. chciałabym pisać same fajne rzeczy!

    OdpowiedzUsuń
  7. Brawo! Niech to będzie pierwsza z długiej serii dobrych wiadomości :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Lekarze potrafią być niemili -.- Ale da się trafić na "ludzi", jak widać ;)

    OdpowiedzUsuń