16 marca 2009

mija czas, dzień za dniem

Weekend minął. Nie całkiem tak jakbym sobie życzyła, ale nie było tak źle. Bałam się poprzyjazdowego kryzysu, kiedy w wolny dzień, dopiero do mnie dochodzi że nie mam się znowu do kogo przytulić, ale jakoś przetrwałam. Kryzys obszedł sie ze mną łagodnie a telefon do MS nie wywołał tragicznych skutków. Mam na myśli dławienie w gardle, mokre oczy i takie tam podobne. Prawdę mówiąc zostałam zdominowana przez cholernie bolącą w kolanie nogę, która usiłowałam pokonać za pomocą prochów i wzmożonego ruchu (podobno pomaga), więc poszłam na dłuższą wycieczkę. Wycieczka zakończyła sie w okolicznym M1, gdzie były ławeczki do siedzenia i kawa do wypicia. Ponieważ M1 oddalone jest ok 3 km przez park, a poza tym trafiłam na bonus w postaci przezajefajnych klapeczków u Dajszmana, poczułam się usatysfakcjonowana tymi 6 km. Noga nie odpadła i o dziwo, w niedziele ból już zelżał. I tak minęło co miało minąć. Ten tydzień pracowity. Nadrobienie zaległości z pracy, nadrobienie zaległości w domu, zdjęcia z wyjazdu do wrzucenia na blogi, filmy co wieczór, życia nie starczy żeby to wszystko ogarnąć. A w przyszłym tygodniu Mam idzie na operację oczną, a może i Api coś urodzi..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz