parasol truskawkowy
widok za oknem...
Poranek wrześniowy przywitał mnie uczuciem zimna, senności, niewiary (jak to? muszę już wstawać? ta tak, tak, tak! krzyczał budzik na szafce obok, a Czesio mu wtórował śpiewając alleluja). Jednym słowem poranna schizofrenia. Za oknem kłęby szarociemnych chmur obficie pluły deszczem. Wstałam niechętnie i czym prędzej popędziłam do łazienki, bo tam cieplej. Przynajmniej tak mi się zdawało. W każdym razie ablucje załatwiłam błyskawicznie, czem prędzej przyoblekłam drżące ciało w stosowie cieplejsze szatki, po czym z plecaczkiem udałam się statecznie do pracy. (Jeśli można iść statecznie w strugach deszczu, walcząc z wiatrem, który chyba nie lubi mojego truskawkowego parasola). Udało mi się wpaść do tramwaju. Witaj wrześniu z rokiem szkolnym! zapchane wagony, miejsca siedzące zajęte przez przyszłość narodu, duchota.. dziś poza tym korki potworne, dość, że kawałek pokonywany normalnie w ciągu 7 minut pokonywaliśmy 45 minut. Co chwilkę słychać nerwowe głosy: Dzień dobry pani Aniu, Basiu, Irenko, ja będę później, utkwiłam w korku. Co zrobiłby dziś świat pracy bez komórek??? A ja nic, ja spokój, luz i zen, kontrola oddechu, tylko na tym się skupiam, czuję jak złość odchodzi ode mnie i spokojnie jadę dalej. Czym bowiem jest spóźnienie do pracy wobec ogromu kosmosu? Niczym, niczym.. Mój spokój został nagrodzony, bo zdążyłam jeszcze wpaść na Kleparz i kupiłam ostatnie tegoroczne maliny. Pożegnanie lata, słodkie, dojrzałe w epoce słońca nieba błękitnego i białych obłoczków. A teraz codzienność, odmienność, prozaiczność. Maliny już zjadłam, deszcz pada, w pracy zimno, ja nie chce! Oddajcie mi moje dni wolne, moje wędrówki po lasach zielonych! nawet mi się nie chce oglądać zdjęć niedawno robionych. Bo i po co?
16 września 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz