16 września 2008

kac cd.

parasol truskawkowy
widok za oknem...
Poranek wrześniowy przywitał mnie uczuciem zimna, senności, niewiary (jak to? muszę już wstawać? ta tak, tak, tak! krzyczał budzik na szafce obok, a Czesio mu wtórował śpiewając alleluja). Jednym słowem poranna schizofrenia. Za oknem kłęby szarociemnych chmur obficie pluły deszczem. Wstałam niechętnie i czym prędzej popędziłam do łazienki, bo tam cieplej. Przynajmniej tak mi się zdawało. W każdym razie ablucje załatwiłam błyskawicznie, czem prędzej przyoblekłam drżące ciało w stosowie cieplejsze szatki, po czym z plecaczkiem udałam się statecznie do pracy. (Jeśli można iść statecznie w strugach deszczu, walcząc z wiatrem, który chyba nie lubi mojego truskawkowego parasola). Udało mi się wpaść do tramwaju. Witaj wrześniu z rokiem szkolnym! zapchane wagony, miejsca siedzące zajęte przez przyszłość narodu, duchota.. dziś poza tym korki potworne, dość, że kawałek pokonywany normalnie w ciągu 7 minut pokonywaliśmy 45 minut. Co chwilkę słychać nerwowe głosy: Dzień dobry pani Aniu, Basiu, Irenko, ja będę później, utkwiłam w korku. Co zrobiłby dziś świat pracy bez komórek??? A ja nic, ja spokój, luz i zen, kontrola oddechu, tylko na tym się skupiam, czuję jak złość odchodzi ode mnie i spokojnie jadę dalej. Czym bowiem jest spóźnienie do pracy wobec ogromu kosmosu? Niczym, niczym.. Mój spokój został nagrodzony, bo zdążyłam jeszcze wpaść na Kleparz i kupiłam ostatnie tegoroczne maliny. Pożegnanie lata, słodkie, dojrzałe w epoce słońca nieba błękitnego i białych obłoczków. A teraz codzienność, odmienność, prozaiczność. Maliny już zjadłam, deszcz pada, w pracy zimno, ja nie chce! Oddajcie mi moje dni wolne, moje wędrówki po lasach zielonych! nawet mi się nie chce oglądać zdjęć niedawno robionych. Bo i po co?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz