21 kwietnia 2010
tak se, bez tytułu
Przyznaję, byłam trochę zdołowana ostatnio, bo i te śmierci dookoła i moje osobiste niedomagania; infekcja oczu, kręgosłup o sobie przypomniał (ból barków i karku, silne bóle głowy).
A od wczoraj uparcie mi sie pęta po głowie „The schow must go one”, więc skoro tak, jak must to must. Tedy niech życie idzie dalej, a ja staram się za nim nadążyć drobnym kroczkiem. I mam w planie spotkanie z przyjaciółmi na piwie ( na szczęście oprócz Lecha dają tam Tyskie, bo Lecha okrutnie mi zbrzydziły ostatnie kawały, chodzące po ludziach i sieci) i nie będę myśleć o przykrych sprawach. Tak. Howgh!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
No to na zdrowie ;)
OdpowiedzUsuńPrzysiadam Elfko z Tobą do tego piwka - też mam dosyć tych monotematycznych wpisów i programów, musimy nadal żyć! Pozdrawiam Cię cieplutko.
OdpowiedzUsuńa mi tak się po głowie od dłuższego czasu po tych wszystkich tragediach ostatnich pałętało "...nic nie może wiecznie trwać..." pozdrawiam i dobrej zabawy życzę:) relaks:)
OdpowiedzUsuńWypij i za moje zdrowie, bo ja piwa nie pijam :)
OdpowiedzUsuńA nam życia trzeba, szarości już dość. Życia tym ofiarom i tak nie przywrócisz, a tylko sama w dołek spadniesz. I na co to komu? :)
Tak, Elfiku!
OdpowiedzUsuńJa niestety, nie mogę na razie se piwknąć (leki), ale chętnie się z tobą posolidaryzuję.
Marzynia - kalika zaleczona
piwo w doborowym towarzystwie:) tu juz nieo samo piwo chodzi,choć wczorajsze-musze przyznać było dobre! i smak i temperatura i "gęstość"-dobre piwo z tyskiego browaru. Towarzystwo tez było przednie i moja, zachwiana ostatnio równowaga, została przywrócona.
OdpowiedzUsuń