4 września 2009

ostatnie spojrzenie






Była sobie łąka. Nie, nie tak. Była sobie wieś. I były sobie różne drogi. Jedna z dróg prowadziła na łąkę. Po drodze była rzeka, strumień, czy potok. Woda skakała sobie wesoło po kamieniach. kamienie były białe, okrągłe, gładkie i chłodne w dotyku. A pod woda były mniejsze i kolorowe. Trzeba było przejść przez most i wejść na drogę między góralskimi chałupami. Właściwie teraz to są pałace, w porównaniu do nie tak dawnych starych domów. Wiem co mówię, bo jestem etnologiem i lata całe jeździłam na Spisz i Podhale. Więc patrzę na te pałace/kamienice. I wkurzam się po cichu, bo tradycyjne budownictwo górskie jest coraz mniej tradycyjne. I pojawiają sie elementy zupełnie obce. Jak łuki. Nigdy tu łuków nie było! A teraz są. Tak wiem, świat idzie naprzód. Tylko czemu tak brzydko? No ale ja mam potrzebę piękna i idę dalej. Omijam wzrokiem łuki, japońskie mostki, fontanny obok kół młyńskich. Kończy się asfalt. Są kamienie, niewielkie kałuże. Jeszcze jeden pałac i już. Czyste niebo. Białe chmurki. Na ich tle niebieskie szczyty Tatr. Niestety zamglone, co nie zmniejsza ich urody, ale utrudnia robienie zdjęć. Kieszonkowym aparatem. ;-/. Po prawej mamy pastwisko. Dwie piękne klacze i brązowy ogierek. Nie znam sie aż tak bardzo, ale wdzięczne trzymanie małej głowy, niewielki wzrost i pewna lekkość w ruchach, wskazuje na arabską krew. Przynajmniej ja wierzę, że to araby. Konie olewają mnie totalnie, ale za to są blisko i mogę robić zdjęcia. Dużo zdjęć.
trzeba iść, droga wzywa. Przede mną łąka. Jakoś tak się porobiło, że traktuję ją jako moją osobistą i zaprzyjaźnioną łąkę. Po niedawnym deszczu lśni drobinami rosy. Na listkach przy leżącym pniaku, skrzą sie diamenty. Makro, makro.. przy okazji maciupeńkie grzybaczki na pniu. I dalej już tylko łąka. Trawa jest mokra i aksamitna w dotyku. Zdejmuję sandały, idę boso. Przyjemny chłód pod stopami. Nie mogę się położyć i patrzyć w górę. Jest zbyt mokro. Muszę wejść do lasu. Ubieram buty. W lesie jest cicho. W lesie pachnie żywicą, mchem. W lesie słyszę stukanie dzięcioła. I wesołe szemranie potoczku przy klimatycznym murku z omszałych głazów. Las wita mnie i ofiarowuje borówki i grzyby. Borówki jem, na palcach i ustach mam fioletowy kolor. Grzybów nie zbieram, już dziś wracam do miasta. Ostatnie zdjęcia. Ostatnie spojrzenie na góry. Żegnam się.
Aż trudno mi uwierzyć, że tak było. Siedzę na niewygodnym patologicznym krześle, za oknem remont ulicy. Bolą mnie plecy. Nie wiem czemu dokument ze zdjęciem drukuje się jako dokument bez zdjęcia. No nie wiem. Głupia jestem i tyle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz