19 lipca 2009

i prawie koniec

Pola malowane
Wiatraki
widok na jezioro spod kościółka
Kościółek w Orlu
Ostatnie spojrzenie na jezioro
Wczorajszy upał został złamany zimnym wiatrem i pod wieczór deszczem. Powitany z ulga przez większość mieszczan. Deszcz padał sobie równo i spokojnie, a upał i duchota powoli przesączały się na zewnątrz. Wreszcie mogłam spać spokojnie, nie budziłam się zlana potem. Szum deszczu dodatkowo usypiał. Dzisiaj przyjemna temperatura, szum deszczu nadal koi moje zmysły. Wracam znowu wspomnieniami do niezapomnianego wekendu. Co mnie nieodmiennie zachwyca, to fakt że tak bardzo potrafiłam się wyłączyć ze zgrzebnej codzienności. Nie pamiętałam o pracy, przykrościach dnia codziennego, nawet o ludziach. Chłonęłam tu i teraz nie myśląc co będzie następnego dnia. Bo następny dzień, w następnym dniu, zbliżał się nieuchronny koniec mojej ulubionej opowieści.
Dzień poniedziałkowy na Orlu był spokojny, leniwy i nie obfitował w większe wrażenia. Ot szwendanie się po okolicy. Wdychanie zapachów dojrzewających zbóż i polnych kwiatów. Sosen rozgrzanych słońcem. Wody jeziora. Norka pająka przystrojona płatkami kwiatów. Czerwień maków i błękit chabrów. Powolne słoneczne popołudnie, piwo, obiad na polance wśród sosen. Jednocześnie żegnałam się z tymi wszystkimi widokami i wrażeniami, bo nie wiem kiedy i czy w ogóle tu wrócę. Życie jest nieprzewidywalne. Tyle już wiem.
Kolejny dzień minął. Nazajutrz miałam odjechać, ale przed odjazdem miałam zaplanowany rzut okiem na łódzką manufakturę. Co nastąpi w następnym odcinku.

1 komentarz: