Powinnam się cieszyć, mój wyjazd juz blisko. Zamiast tego mam zły nastrój, niechęć, zdegustowanie całym światem i sobą samą. Nie wiem, czy to czas taki? przedwiośnie nigdy nie było dobre, nie niosło ze sobą dobrych fluidów, ani nie tchnęło optymizmem. Przynajmniej u mnie.
Jutro będę się pakować, czynić ablucje, jakbym wyjeżdżała na pół roku, a nie na kilka dni. Jutro. Zabieram aparat i ładowarkę, zabieram grajka do pociągu, bo ciężko bez muzyki tyle godzin. Ale to jutro. Dziś jest normalny dzień, dzień pracy. Trudno mi sie skupić, bo przypomniał sobie mój stały współlokator czyli ból, postanowił sie uaktywnić bardziej niż zwykle. Tym razem niszczy mnie od dołu, czyli od stóp. Przypomniała mi sie ostatnio bajka Andersena o syrence. Wiem już jak się czuła, chodząc na swoich nowych nogach. No dobra, czas na przewetrzenie płaszcza, jak mówi moja koleżanka z działu. Idewięc przewietrzyć mój polarek. Przewietrzyłam. Odebrałam od krawcowej spodnie. Zakupiłam,zupełnie przypadkiem buty w Ecco, po przecenie i w podobnym kolorze, torebeczke. Również przecenioną. Powinnam być zadowolona, a nie czuję tego. Niby zrobiłam co chciałam, ale jakby jest mi to obojetne. Jakby to ktoś obok mnie. Kicha i tyle.
26 lutego 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz