18 sierpnia 2008

swobodny strumień świadomości

Dziwny proces oczyszczania trwa. Dokonuję zmian dookoła siebie, w samej sobie, w otoczeniu najbliższym. Wyrzucam stare rzeczy, dawniej ulubione, już nieużywane, ale wciąż trzymane, nie wiem po co. Ubrania, kartki z wakacji, dawne umowy, pokwitowania, wyblakłe urzędowe druki, zdjęcia, negatywy.. na co komu moje negatywy? Mnie już też niepotrzebne, nowy świat, nowe dni, zdjęcia na bieżąco, niech żyją cyfrówki..
Zmieniam telefon, na inny, zgrabniejszy, lżejszy, płaski, zmieści się do kieszeni. Jest czarny, czarniutki, black & silwer, moje ulubione kolory. Pochłaniam filmy, jak dawniej książki. Wchodzę w wymyślone światy, bohaterowie stają się moją rodziną. Kolejny wieczór za wieczorem. Papieros na balkonie przy świetle księżyca. Ostatni łyk wody przed snem. Dźwięki muzyki przed zaśnięciem. Msza kreolska w dalszym ciągu rules.
Nie rozpamiętuję minionych wydarzeń, wspominam tylko to co dobre, nie myślę o swoich klęskach i niepowodzeniach, na co to komu, to nic nie zmieni, nie można płakać nad rozlanym mlekiem, kto to powiedział?, nie zaciskam już zębów do bólu, nie, rozluźniam się i słucham muzyki, słucham, aż moja dusza uspokojona, ukojona znika w chmurach snu i blasku księżyca.
Wczorajsza rozmowa przez telefon była brzydkim dysonansem w pięknym plenerze, w czystym niebie i blasku słońca, które tylko świeciło, nie grzało. Rozmowa o niczym właściwie, bo zawieszone słowa nie zostały wypowiedziane, słowa, o których myśleliśmy oboje, nie padły. Zapowiedź maila, już teraz, za godzinę, właśnie go kończę pisać, tak mówił, mail nie przyszedł do dzisiaj.
W pracy spokój, ludzie na urlopach, słychać tylko młoty pneumatyczne, jazgot wiertarek, no cóż pracuję w remontowanym budynku, hałas i kurz to moja normalność. Zbyt głośne dźwięki nie potrafią włączyć się w szum miasta, szum którego właściwie już nie słyszę.
Patrzę na mój nowy, zwiewny szal, cieńki jak mgła jesienna, w kolorach w których właściwie mi nie do twarzy, ale które lubię, to srebrzysta mgła z rudymi i szarymi liśćmi, to jesień po deszczowej nocy, to październik, mój ulubiony miesiąc. Kupiony w tanich ciuchach za 2 zeta, tanio jak za cały miesiąc październik, który mogę zmiąć i zmieścić w dłoni.
I tak mija kolejny dzień.

1 komentarz:

  1. Właśnie czytałam 'Smażone zielone pomidory'. Twoja notka jest blisko, bliziutko.

    OdpowiedzUsuń