1 czerwca 2008

Wczorajszy dzień był dobry. Byłam w kinie z A. i P., komfortowo, samochodem, po kinie podjechaliśmy do Obi, kupiłam fotelik na balkon,popołudniu przyszedł mój brat i pogadaliśmy o fotografii, aparatach, zdjęciach jego i moich. I tak dzień upłynął.
W kinie byliśmy na Indianie nr IV. Z lekką obawą poszłam na ten film, albowiem od wieków Indiana jest moim idolem, a trylogię oglądam co jakiś czas, szczególnie jak mam niedobry nastrój. No cóż, kocham Indianę od lat. Miłością wierną i nigdy sie na nim nie zawiodłam. Niestety nr IV, nie ma w zasadzie nic wspólnego z tamtymi. Ot przygodowy film, z Harrisonem Fordem, dziwnie podtatusiałym, bez ikry, bez jaj, bez tej nutki humoru i bez zaskakujących momentów (pamiętacie ten piękny motyw z Arki, kiedy facet wywija z gracją szablą, a Indiana nie ma czasu na takie zabawy? ) Efekty owszem, jak zwykle imponujące, pani z Ukrainy mówi pięknie po angielsku, ale z tymi kosmitami z międzyprzestrzeni (???) to już przegli . No i to by było na tyle, jesli chodzi o Indianę. Na szczęście są te prawdziwe filmy, które sobie obejrzę, po raz setny i trochę.
Następny wekend będzie pod znakiem księcia Kaspiana. Mam nadzieję, że tu się nie zawiodę.

4 komentarze:

  1. Też byłam, specjalnie nie nastawiałam się na wyżyny sztuki filmowej i dzięki temu "Indiana" mi się podobał :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. ale to juz nie tamten Indiana..piekny i młody ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. No nie, nie ten. Ale idealnie wycelowali między tym, czego można sie spodziewać po upływie tylu lat, a tym, co się pamięta.
    Testerami nie pamiętającymi byli Aśka i Piotrek. Im też się podobało :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. e tam..ja go prostu kocham miloscią wierną od lat. moja Aska podobnie.

    OdpowiedzUsuń