Wydaje mi się, że żyję sobie jak zombie albo, że osiągnęłam stan nirwany. Chyba jednak to drugie, bo zombie nie wiadomo dlaczego rzucają się na wszystkich innych nie-zombie, natomiast stan nirwany można rozumieć jako stan, kiedy niczego się nie chce,niczego nie pragnie, uczucia są pośrodku, ani złe, ani dobre, jednym słowem; cudowna równowaga.
Jestem pewna, że jest to wynik proszeczków, które spożywam od 2 miesięcy. Ich podstawowowym zadaniem jest tłumienie odczuć negatywnych, szczególnie niezrozumiałych ataków lęków i nagłej chęci płaczu. I faktycznie. Lęki przestały mnie trapić. Zniknęły też nagłe zdenerwowania byle czym, obawy o cokolwiek. Tak naprawdę nic mnie nie rusza. I to jest dobre. Ale mam wrażenie, że nie odczuwam też: tęsknoty, smutku, miłości. Tzn. wiem, że to jest we mnie, ale tego nie czuję. Np: z MS widziałam się pół roku temu i być może nieprędko się z nim zobaczę. Czy mnie to rusza? nie. Spokojnie sobie dzień po dniu spędzam i jest mi to dość obojętne. Jedyna tęsknota która we mnie została,to chęć powrotu do lasu, wyjazdu w góry. Uczucia do szeroko pojetej przyrody tkwią we mnie na stałe i niezmiennie. Mam sny o domku w górach, budzę się rano i patrzę przez okno, na dalekie góry i drzewa rosnące pod domem.
A póki co jade niedługo do Sandomierza, na kilka dni. I cieszę się z tego:)
Czekam na fotki z Sandomierza. :-) A spokoj jest dobry i fajny. I potrzebny. Pozdrawiam,
OdpowiedzUsuń