4 czerwca 2008

nirwana aka zombie

Wydaje mi się, że żyję sobie jak zombie albo, że osiągnęłam stan nirwany. Chyba jednak to drugie, bo zombie nie wiadomo dlaczego rzucają się na wszystkich innych nie-zombie, natomiast stan nirwany można rozumieć jako stan, kiedy niczego się nie chce,niczego nie pragnie, uczucia są pośrodku, ani złe, ani dobre, jednym słowem; cudowna równowaga.
Jestem pewna, że jest to wynik proszeczków, które spożywam od 2 miesięcy. Ich podstawowowym zadaniem jest tłumienie odczuć negatywnych, szczególnie niezrozumiałych ataków lęków i nagłej chęci płaczu. I faktycznie. Lęki przestały mnie trapić. Zniknęły też nagłe zdenerwowania byle czym, obawy o cokolwiek. Tak naprawdę nic mnie nie rusza. I to jest dobre. Ale mam wrażenie, że nie odczuwam też: tęsknoty, smutku, miłości. Tzn. wiem, że to jest we mnie, ale tego nie czuję. Np: z MS widziałam się pół roku temu i być może nieprędko się z nim zobaczę. Czy mnie to rusza? nie. Spokojnie sobie dzień po dniu spędzam i jest mi to dość obojętne. Jedyna tęsknota która we mnie została,to chęć powrotu do lasu, wyjazdu w góry. Uczucia do szeroko pojetej przyrody tkwią we mnie na stałe i niezmiennie. Mam sny o domku w górach, budzę się rano i patrzę przez okno, na dalekie góry i drzewa rosnące pod domem.
A póki co jade niedługo do Sandomierza, na kilka dni. I cieszę się z tego:)

1 komentarz:

  1. Czekam na fotki z Sandomierza. :-) A spokoj jest dobry i fajny. I potrzebny. Pozdrawiam,

    OdpowiedzUsuń