2 listopada 2011
No i listopad nadszedł cichutko, niespodziewanie, wkradł sie w złoty październik, przejął ostatni dzień. Świece zapalone, znicze zapalone, czas wspominek w pełni. Powietrze pachnie jesienią, a wieczorem, dochodzi zapach zniczy, kadzideł, gasnących płomieni.. Cały otoczony chmurą złotych i czerwonych liści.. Świat kolorowy, świat migoczący, pełen wspomnień, uczuć, dla mnie czas spokoju.
Wczoraj zgoła nie po cmentarnemu, spotkanie z Misiakiem i jego mamą, czas wspólnie spędzony w parku. Do placu zabaw, czyli krainy wiecznej szczęśliwości idziemy tajnymi ścieżkami, zasypanymi szeleszczącym złotem, które tak lekko i wdzięcznie wzlatuje w górę przy każdym szurnięciu butem. Więc idziemy wszyscy troje i szuramy zgodnie a liście jak motyle fruwają dookoła, te, które już spadły i te nowe spadające, odrywające sie od gałęzi. Zza drzew już widać plac ze wszystkimi cudami świata, słychać piski i wojenne okrzyki zdobywców zjeżdżalni i innych urządzeń, które pomagają rodzicom zmęczyć małego człowieka. Śmiejemy się z A. wspominając nasze psy, które trzeba było porządnie wybiegać, żeby nie „nosiło” ich w mieszkaniu, teraz "wybiegujemy" Misiaka ;-) Misiak ogrania wzrokiem cały plac i wybiera najpierw jedną zjeżdżalnią, potem następną, potem jest okazja wspinania się na palikach, łańcuszkach, ścieżka zdrowia i na koniec huśtawki, oczywiście wszystko to pod czujnym okiem A. Ja robie zdjęcia, a przy okazji fotografowania roześmianego Misiaka, popisującego sie i krzyczącego: „ti, pać!”, cykam na prawo i lewo ogniste płonące drzewa. A potem powrót przez szeleszczące na trawnikach liście i radość małego, gdy pokazujemy jak łatwo można zebrać garść liści i podrzucić w górę, żeby potem uciekać przed suchym deszczem, albo rzucić w mamę i śmiać się radośnie z jej uników. I nagły napad stada azjatyckich biedronek, latających dookoła i siadających na nas w takich ilościach, że Misiak nie nadążał z wołanie sio, sio! i spędzaniem ich na trawę. A wszystko to w aurze słońca, lejącego sie z nieba jak miód..
I powrót do rzeczywistości już dzisiaj, praca, służbowe biurko, ledwie dyszący laptop.. on naprawdę dyszy i sapie, aż mi przykro sie robi i z niepokojem wsłuchuję się w te odgłosy, jakbym monitorowała chorego człowieka.
W wolnych chwilach spoglądam przez okno, poranna mgła jaśnieje coraz bardziej i kiedy świat znowu robi się jasny, słoneczny i radosny, nie wytrzymuje i wychodzę na miasto, pod pozorem zajrzenia do księgarni i idę popatrzyć na drzewa..
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ładnie opisałaś jesienny dzień. Nowym elementem codzienności są azjatyckie biedronki. Pełno ich wszędzie.
OdpowiedzUsuńHm, zauważyłam biedronki wczoraj, ale gugiel 'azjatyckie biedronki' informuje, że plaga pojawiała się juz w październiku 2008. Ciekawostka.
OdpowiedzUsuńA weszłam, żeby wpisać, że to bardzo piękna notka, o.
miło mi:) nie trudno opisywac dobre, ładne dni!
OdpowiedzUsuńNaprawdę z przyjemnością podglądam Twoją jesień.
OdpowiedzUsuńcieszę się:) wyjątkowo piekne te ostatnie dni!szkoda, ze tak szybko opadają liście!
OdpowiedzUsuńTaki mało listopadowy ten listopad. I nie miałabym nic przeciwko, że takim pozostał:)
OdpowiedzUsuńJaka piękna jesienna opowieść! Jak dobrze, że utrwaliłaś taki piękny dzień - i w słowach i w zdjęciach.
OdpowiedzUsuńTak, wyjść z pracy, wyrwać się na chwilę, zamknąć komputer, odciąć się od lawiny maili i... wyjść popatrzyć na drzewa. Bezcenne.
Wczoraj - wspaniały, taki ciepły dzień. Wyszłam na fotograficzny spacer, wśród pól - fotografowałam 'ściany lasu'. Modrzewie rude jak lisy :)
Wszystkich, którzy chcą utrwalić pamięć o swoich bliskich zapraszamy do publikacji prywatnych wspomnień.
OdpowiedzUsuńW ramach inicjatywy "Druk Wspomnień" pomagamy zachować przeszłość poprzez druk niskonakładowych prywatnych książek.
Więcej informacji na: www.drukwspomnien.pl
:))Piękną mamy jesień tego roku:)) Warto spacerować:))
OdpowiedzUsuńoooo! Misiak :D i bajkowe klimaty.
OdpowiedzUsuńu mnie azjatyckich biedronek brak:) pozdrawiam z Sz. zasypanego złotymi liśćmi :)