przed pałacykiem
to my:-)) z wiatrem w zawody.
Gaździna czeka cierpliwie, az zrobię coś z tymi włosami i wiatrem
ha! oto Ona w całej krasie i skromna ja.
słabiutkie te odbitki, słabiutki skaner..kiedyś trzeba by się zabrać za te stare zdjęcia, sprzed epoki cyfrowej, póki coś na nich widać.
*
Teraźniejszość mnie stresuje. Jest wroga. Czuję napięcia wszędzie, w pracy iskrzy, na świecie szaleje Zły, chowam sie i uciekam. Wczoraj wieczorem zaczęłam przeglądać album ze zdjęciami. Czarno białe wyblakłe.. Momenty uchwycone przypadkiem, bez wiedzy obiektu, czyli mnie. Wielki sentyment mnie ogarnął, kiedy zobaczyłam długowłosą blondynkę na białym koniu.. Brzmi nieomal romantycznie prawda?
Koń był piękny, klacz, anglo-arabka, siwa. Nie miał jej, kto objeżdżać oprócz grupki studentów z UJ, którzy w każda niedziele przyjeżdżali pociągiem do Polanki Haller, do majątku po Hallerach ( teraz Instytut Botaniki UJ) gdzie stał pałacyk i zabudowania folwarczne. I tam w pałacowej stajni, mieszkała Gaździna, bo takie miała imię, jedyny koń, który ułożony był do jazdy wierzchem. Tutaj był „mój pierwszy raz”, moje pierwsze jazdy, moja inicjacja! Dotychczas tylko marzyłam o tym, bo był to sport elitarny, kosztowny, nie dla biednych studentów z PRL. Nigdy nie zapomnę tego momentu, kiedy nagle zgrałam sie z krokiem konia i poczułam jak to jest, jaką przyjemnością jest pełna harmonii jazda.
Klacz miała już swoje lata i niechętnie wychodziła z ciepłej stajni, ale cierpliwie pozwalała nam na jazdę na swoim grzbiecie. Niestety, bardzo chciała wrócić do swojego domu. Złośliwie i perfidnie wykorzystywała brak doświadczenia, lub zbyt słaba rękę kolejnego i oto mniej sprawni jeźdźcy galopowali prosto do stajni, a za nimi grupa wrzeszczących nas, wykrzykujących dobre rady, czyli jak „zatrzymać-konia-który-nie-chce-być –zatrzymany”.
:-).
Zmęczony rumak wracał do stajni, rozsiodłany, wytarty, oddychał z ulgą, a my pełni wrażeń, z wypiekami na twarzach, paliliśmy ognisko pod lasem i piekliśmy kiełbaski. Tutaj też dokonaliśmy wielkiego odkrycia, kiedy zabrakło kiełbasek, że suche bułki z nieśmiertelnym serkiem topionym, nadziane na patyk i opieczone w ogniu, są nawet lepsze niż te kiełbaski.
Dziwne, ale nie piliśmy wtedy alkoholu.
Dziwne prawda?
Dopiero jak robiło sie ciemno szliśmy miedzami między polami na stację i wracaliśmy pociągiem do miasta. Oczywiście w pociągu wszyscy palili mnóstwo papierosów i gadali gadali..
Tylko jeden kolega miał aparat fotograficzny, zdjęć jest mało, ale cudownie, że w ogóle są. Prawdę mówiąc nie przywiązywałam wtedy żadnej wagi do fotografii, a pomyśleć, w ilu miejscach byłam na studiach! Szkoda, szkoda, to se ne wrati!
3 lutego 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Przypomniałaś mi moją przygodę z ujeżdżaniem :) Darłam się na padoku do znajomych, że jestem do dupy despotką, koń mnie nie słucha, nic a nic...
OdpowiedzUsuńja sie nie darłam..byłam tak przejęta, skupiona..koniuszy na mnie krzyczał, ze mam sie rozluźnić, a nie siedzieć jak kij od mietły ;-)
OdpowiedzUsuńwtedy złapałam anglezowanie.ech..
jak to nie było alkoholu :D a grzane wino z goździkami ? w akademiku były imprezki, ale faktycznie dosyć skromnie zakrapiane alkoholem :) przy ognisku ... kiełbaski plus kukurydza.
OdpowiedzUsuńod dziecka biegałam między zwierzętami gospodarczymi, ale koni bałam się bardzo, może dlatego, że moja ciotka wsadził mnie na konia, kiedy miałam 3 lata. świat mi zawirował w oczach i wydawało mi się, że jestem bardzo wysoko , a koń to ogromny niespokojny stwór...płacz i pozostał tylko rowerek do ujeżdżania:D
bardzo lubię takie opowieści. ja chcę jeszcze:)
Lubie na konie patrzeń. nawet pogłaskać mogę, ale to wszystko...
OdpowiedzUsuńjak mi sie nastrój utrzyma, to cos starego pewnie sie przypląta:) jakieś wpominki
OdpowiedzUsuńkonie to moja miłość niespełniona..
O anglezowaniu to ja tylko czytałam, o przepraszam raz na kunia siedłam :)
OdpowiedzUsuńPiękna dziewczyna, piękny koń, ognisko, studia, echhh... Pięknie:)))
OdpowiedzUsuńJa się podpisuję pod komentarzem Zawróconego. Plus piękne włosy :-)
OdpowiedzUsuńByło, minęło:)
OdpowiedzUsuń:) Ostatnio dotarłam do informacji, które pozwalają przypuszczać, że niektóre konie, na których jeździłam za młodu, jeszcze żyją... :)
OdpowiedzUsuńA wiele z nich doczekało się pięknego i utalentowanego potomstwa.
Śliczne zdjęcia, El. Aż się ciepło na duszy robi, jak sobie człek przypomni takie fajne czasy, co nie? :)
P.S. A Gaździna to półkrewka była, czy pełna anglo-arabka?
OdpowiedzUsuńBo jeśli półkrewka, to może to ta:
KLIK
?
:)
Jakie piekne wspomnienia!!
OdpowiedzUsuńTrzeba by do koni wrócić :) Pięknie wam na zdjęciach :)
OdpowiedzUsuńświetne zdjęcia..'młodość na koniu'..choćby przez chwilę..ale zarejestrowana...masz do czego wracać...piękne! Pozdrawiam...
OdpowiedzUsuńwidzę, że Wam tez sie podobają takie wspominki:)
OdpowiedzUsuńAkwarelio,moja Gaździna juz w końskim niebie od lat. Była już starym koniem, na emeryturze,kiedyśmy się poznały. Mówili nam, że to anglo-arabka, tyle pamiętam.
ja kilka razy podchodziłam do nauki. ale niestety nie przerodziło się to w pasję, jakoś nie mogłam się zgrać. Ale piękne to musi być uczucie harmonii z koniem.
OdpowiedzUsuńSwojsko przez te wspomnienia się zrobiło :)
obie jesteście takie piękne! zwłaszcza na ostatnim zdjęciu :-)
OdpowiedzUsuń