31 maja 2010

dzień jak codzień i historia o Eulalayi i fryzjerstwie

Dzień trochę mniej rozbiegany, bo nie zadzwonili ze sklepu z aparatami, więc pewnie mojego Eosa jeszcze nie ma. Zadzwoniła natomiast pani z banku, umówiłam się na jutro. Trzeba te rozbiegania jakoś pohamować, rozłożyć w czasie. To sie nazywa oswajaniem czasoprzestrzeni. Tedy z biegania zostało mi tylko jedno spotkanie po pracy, a potem trzeba do domu i troszkę się pakować. Bo termin wyjazdu się zbliża.
A teraz drugi odcinek o Eulalyi, pieszczotliwie zwanej Eu.
Eu była u fryzjera i jak zwykle wyszła zadowolona, ach jej, jaka fajna fryzjerka, jak ona potrafiła pieknie ociąc te niesforne i oporne kudły! Zadowolenie trwa przeciętnie do pierwszego mycia, potem zaczyna być nie fajnie. Włosy Eu. chichoczą ironicznie, a Eu miota się przed lustrem z nożyczkami i pieśnią bojową na ustach. Tu ciach, tam ciach, resztę koleżanka podetnie i wyrówna i nawet nie jest tak tragicznie.. Teraz należy trochę te kudełki, czy co tam z nich zostało, nieco upiekszyć, więc może jakiś kolorek? Kolorek został zakupiony i zastosowany. Z niewielkim efektem, choć grzecznościowo zostało to skwitowane: „no jakiś inny odcień droga Eu. masz na głowie..” I tym Eu. musi sie póki co zadowolić!

3 komentarze:

  1. Fryzjerki i dentysty nie zmieniam.
    Z autopsji.
    Traumatyczne wspomnienia po takowych poczynaniach... do dziś powracają w nocnych koszmarach:))))

    OdpowiedzUsuń
  2. Anonimowy31 maja, 2010

    ja niestety ostatnio tez jakies boje fryzjerskie prowadze nie tyle z fryzjerka co sama ze soba cos bym w nich zmienial ale sama nie wiem co i tak chodze do fryzjera i ciacham je ciagle tak samo

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja póki co mogę skreślić fryzjera z listy miejsc do odwiedzenia...i wydatków ;).
    Włosy takie jak moje podciąć mi może każdy, a kolorek sobie nałożyć mogę sama :). Nigdy nie lubiłam wizyt u fryzjera, więc dla mnie idealna sytuacja :).

    OdpowiedzUsuń