1 września 2009

dziś i kiedyś






Nie cierpię sytuacji, kiedy wściekłość zalewa mnie od rana. Nie znoszę kiedy wybucham gniewem jeszcze przed pierwszą kawą. Ale czy można sie spodziewać innej reakcji? Jest gorąco. Jest duszno, mimo że noc była chłodna. Za oknem huk maszyn przy remontowanej ulicy. Nie sposób otworzyć okna, bo młoty i inne świdry zagłuszają każdą myśl. Robi sie gorąco i duszno. Na dodatek remont zepsuł rury i w pracy nie ma wody. Dla administracji nie ma problemu. Przecież można sobie kupić baniak wody, czyż nie? można też samemu przytachać wiadro wody i zalać kibel. Bosz, mam ochotę gryźć. mogę? mogę kogoś pogryźć, udusić? mocno by mi to pomogło..
No dobra, „wydmuchałam” trochę gniewu, jak Tatuś Muminka.
*
Czas wrócić do wspomnień. A wspominać jest co. I jest tego tak dużo, ze doprawdy trudno mi o tym nawet pisać, żeby nie wyjść w swoich własnych oczach na grafomana i egzaltowaną osobę. Poza tym jak to opisać? Po prostu: było fajnie. Było fajnie w każdym momencie. W czasie bycia z przyjaciółmi. W czasie spacerów, obiadów w góralskiej karczmie, nocnych imprez. Było fajnie kiedy szłam sama na łąkę i potem do lasu. A na łące pasły się dwie białe klacze ze źrebaczkiem, nieco dalej, krowa z cielaczkiem. Cielątko było ciekawskie i miałam kłopot ze zrobieniem mu portretu, bo usilnie dążyło do bliskiego kontaktu. I na koniec chciało mi zjeść buty.
:-/.
I czułam się wspaniale w moim lesie. A las mnie chyba też poznał, bo wyglądał pięknie, jakby specjalnie sie przystroił. I pachniał. A świerki szumiały, potoczek sobie szemrał, borówki wyglądały spod listków i były słodkie, pachnące i same wpadały na podstawioną dłoń. Leśne ścieżki musiałam zaliczyć sama. Miałam taką potrzebę. I już.
Wspominam z radością moją wędrówkę z Pi i Pietruszątkami, po zboczu Tarasówki. Zaczęła się wyjazdem wyciągiem na Pogorzelisko. Widoki wspaniałe. I uczucie bliskości nieba nade mną. Potem chłodne piwo na tarasie, wspólnie z dziewczynami,które już wcześniej okupywały tam stolik. I zdjęcia Canonem, pożyczonym od M. I droga powrotna do wsi, najpierw przez las, (trzeba było skręcić w dróżkę w dół, przy oczastym pniu), potem wyjście z lasu na hale i widok zapierający dech w piersiach. I to radosne i nieomal mistyczne uniesienie, kiedy patrzyłam na Tatry widoczne na horyzoncie. I radość Pi, kiedy widziała jakie wrażenie zrobił na mnie ten widok. :-)))
Widoczność nie była najlepsza, lekka mgiełka leżała na szczytach. Ale i tak było pięknie, a mój Ixus robił co mógł, żeby uwiecznić wszystko, w tym maleńki krzyżyk na Giewoncie. Pajęczynę rozpiętą na trawie, krople rosy jak diamenty, na listkach.. Urokliwą kapliczkę na Tarasówce. I potem zejście w dół do wsi, między łąkami i polami. I niebieskie niebo nad nami. I starałam się chłonąć to wszystko, te widoki, zapachy, dalekie dzwonki owiec, żeby zatrzymać jak najdłużej obrazy. Oprócz tych, co zostały w aparacie. Po wycieczce kolacja, chłodne piwo z beczki i spacerem do domu. A domek był miły, mój pokoik gdzie mieszkałam sama (co było niesamowitą frajdą), łazieneczka mała, lecz w pełni wyposażona, okno z widokiem na strumień, las, kawałek dachu z mieszkającymi tam gołębiami. Po prostu.. ech co tu dłużej się rozwodzić. Było, minęło i koniec. Zostały zdjęcia. Kilkaset sztuk. Na razie popakowałam je w foldery, co było wielką pracą. Dzisiaj wybiorę może kilka, do ilustracji tych szczątkowych wspomnień. A potem zobaczymy. Pocieszające jest to, że te tysiące zdjęć, to głównie wariacje na kilka tematów. Nie powinno być trudno wybrać kilka najlepszych ujęć, a resztę wywalić. Jak tylko nabiorę do nich troszkę dystansu. ;-))

4 komentarze:

  1. Szykujmy jesienną albo wiosenną wyprawę do Małego Bardzo Cichego :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Takie wspomnienia mają niewysłowioną wartość. Podparte zdjęciem, to tak jakbyśmy nigdy nie opuszczali tej przygody. Ja uwielbiam się pławić w takich chwilach. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak dobrze, że pojechałaś:)

    OdpowiedzUsuń