18 maja 2009

szalony wekend



Kościółek w Rabce był już zamknięty, podglądam przez ogrodzenie.

Góry zamglone..
Dzień pierwszy, czyli sobota.
Próbuję jakoś ubrać w słowa wszystkie wydarzenia i uczucia z dwóch zaledwie dni. Tak wiele się działo i wydarzyło w tak krótkim czasie. Nawiedził mnie kuzyn J. bliski mi jakby był rodzony, a po prawdzie, bliższy niż ten rodzony. Tęsknota go brała żeby jakieś góry zobaczyć, więc zaproponował krótki wyjazd. Wycieczka niezbyt się udała, pogoda nas olała dosłownie, pokropiła deszczem, spuściła ulewę lokalną. Jechaliśmy do Rabki, do miejsca gdzie jeździłam na wczasy w dzieciństwie. Rabka Zaryte, góralski dom pod Luboniem, przy czystym zimnym jak lodowiec potoku. Rabka Zdrój była miejscem wysokiej cywilizacji, gdzie chodziliśmy na zakupy albo na lody, a później, ja z moimi narzeczonymi chadzałam na kawę, do baru w domu towarowym, ”Gazda”. Rabka Zdrój w moich wspomnieniach była zupełnie inna. Przyjechałam więc do obcego miasta, pochodziłam po alejkach, spojrzałam na Słonkę i tyle. Nadciągające deszcze i chmury zakryły całkowicie góry i nawet zdjęcia Luboniowi nie zrobiłam..
Ale i tak było to fajne; wyjechać i być gdzie indziej. A wieczorem, bardzo miła nasiadówka przy piwie i rozmowa do 1. w nocy z moim kuzynem, właściwie bratem bardziej. Gadaliśmy, piliśmy piwo i patrzyliśmy na miasto rozświetlone nocnymi latarniami i na niebo granatowe z przemykającymi gwiazdami samolotów. Słyszeliśmy swoje głosy i widzieliśmy twarze rozjaśniane ognikami papierosów. A potem stwierdziliśmy oboje, że mimo że tak fajnie nam się gada, nie wiemy o sobie nic. Więc trzeba zaplanować kolejne noce, najlepiej przy ognisku i z dużą ilością piwa. I z godnością rozeszliśmy się do swoich pokoi. Ja jeszcze zadzwoniłam do MS, bo znienacka tęsknota mnie ścisnęła, poczym zapadłam w sen głęboki. Bezsenny.
Dzień drugi, czyli niedziela
Dzień niedzielny poświęcony był wyjściu na Rynek. Obejście Rynku, wejście do Mariackiego, kawa i lody w Arlekinie.. Spacer: Bracka, Franciszkańska i Planty i powrót taksówką do domu.
J. chodzi z wielkim trudem. On, wariat z szalonymi pomysłami, taternik, grotołaz, każdą chwilę spędzający w Tatrach i innych górach, teraz z trudem przejdzie 100 metrów. Po prostu.. szkoda słów. Żal dupe ściska, jak niektórzy powiadają.
Alenie był to koniec atrakcji niedzielnych. Przyjechała Api z przychówkiem, czyli z małym Apisiem, mężem i swoja teściową. Apis był przyjazny, nie płakał wbrew złowieszczym zapewnieniom jego rodziców. Apiś zakochał się w seledynowej i mieniącej się zasłonie na oknie i przez godzinę lub więcej wyznawał jej największą miłość. Apiś nie chciał nawet jeść, bo obok kolorowa poduszka leżała i wyraźnie go dekoncentrowała. Apiś ma niecałe dwa miesiące. A oczka ma szaroniebieskie.
A potem wszyscy się zmyli. Młody padł i poszedł spać, bo imprezował całą noc, matka zaległa przed TV, a mnie została góra naczyń do mycia. Uporałam się z tym w trzech ratach (bo musiałam czekać na kolejną porcję ciepłej wody w termie) , zrobiłam sobie puszystą kapiel o zapachu lilii Avon i obejrzawszy kolejny odcinek Archiwum X drugi sezon, padłam w niebyt. Z miłego niebytu, wyrwał mnie nieprzyjazny dźwięk budzika.
A zdjęcia później. jak sie pozbieram..

3 komentarze:

  1. od piwa głowa mnie boli, ale czasami warto wypić i wygadać się lub pomilczeć razem, popatrzeć na góry i odpłynąć w mistyczny świat

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak ładnie o Apisiu piszesz, widać, że już Cię dla siebie ma :)

    OdpowiedzUsuń
  3. dinoor - oj warto.
    mam- no wiesz, takie ladne zwierzatko z niego:)

    OdpowiedzUsuń