16 sierpnia 2010

niedziela w Zooooo

Niedziela. Bardzo upalny dzień, powietrze jak ciepła kąpiel. Jesteśmy dzielni, jedziemy z Misiakiem do Zoo. Ogród zoologiczny położony jest w lesie, na szczytach wzgórz: Sowiniec , Pustelnik, Srebrna Góra. Las góruje też ponad miastem.
Krajobraz jest tu bardzo zróżnicowany. Różnice wzniesień na krótkich odcinkach są tutaj całkiem duże, coś koło 120 m. Stoki wzgórz to strome krawędzie, a rozcinające je doliny są głębokimi jarami i wąwozami; czyli typowy krajobraz dla skał wapiennych, bo teren zbudowany jest z wapienia górno-jurajskiego. Rośnie tu dużo buków, a malownicze i tajemnicze wąwozy mocno przypominają mi moją ukochaną puszczą wkrzańską. Ale na wycieczkę wąwozami Misiak ma jeszcze czas, dziś idziemy zdobywać Zoo. Mieliśmy nadzieję, że skoro zoo jest nieco wyżej niż leży miasto, to w krainie drzew będzie troszkę chłodniej. I faktycznie było, bo lasy bukowe są chłodne, cieniste.
Jako dziecko często chodziłam do Zoo. Wiązało się to z moją wielką miłością do zwierząt wszelakich, więc marudzeniem zmuszałam moja matkę do wycieczki. Jechaliśmy tramwajem ja, mój brat młodszy i moja mam, do Cichego Kącika, lub na Salwator. Z Cichego szło się polnymi ścieżkami w górę, potem spory kawałek przez las. Było tam jak na wsi, a ten spacer był słodki jak oczekiwanie na prezent od Mikołaja. Prezentem oczywiście był już sam ogród zoologiczny i moje wgapianie się w zwierzęta, ewidentnie nieszczęśliwe w malutkich klatkach. A druga trasa z Salwatora, prowadziła wałami nad Wisłą. Tutaj już chodziłam z koleżeństwem szkolnym. Szliśmy jakby brzegiem Wisły, a nad nami i przed nami wznosiły się wzgórza porośnięte lasem z klasztorem Kamedułów świecącym tajemniczo wśród drzew na tle nieba. Im byłam starsza, tym mniej mi zależało na samy zoologu, a bardziej pociągał mnie las i jego wąwozy, polany.. Potem zaczęłam już jeździć w góry i lasek Wolski odszedł w zapomnienie. Dopiero teraz, po wielu latach znalazłam się tam znowu. Teraz jest inaczej, klatki są nowe, jasne, dużo więcej miejsca na wybiegi dla kopytnych. Przemyślnie położone ścieżki i żywopłoty rozpraszają tłok i dają wrażenie swobodnej przestrzeni. Ludzie porozchodzili się i nie robili tłoku pod klatkami. Okolica tez już nie ta sama. Wszędzie pod lasem, tam gdzie dawniej były pola i łąki stoją bogate wille. Tutaj budują się vipy. Działki chyba najdroższe w mieście. Jakby mogli, to pewnie pobudowaliby się w samym lesie, a kto wie, czy cichcem, gdzieś tam, gdzieś tam, tego nie czynią.
Z dawnych lat fascynacji tym miejscem, pamiętam dotkliwy żal, że nie miałam aparatu i nie mogłam każdej żywiny sobie sfotografować. A zdjęcia wkleić do specjalnego zeszytu. W kasie sprzedawali zdjęcia zwierzątek, ale mama stwierdziła, że są za drogie i nigdy mi nie kupiła. :-(
A w niedzielę? Ach mogłam szaleć z aparatem, ale, po co? Więc tylko niektóre zwierzaki sobie uwieczniłam, tak o, bo przecież mogłam ;-)))
Bardzo żałuję, że nie mieszkam tuż pod lasem..tak żeby rano, raniutko, zanim opadną mgły, pobiegać z aparatem po lesie..

2 komentarze:

  1. Kiedyś rzeczywiście lubiłam biegać po polanie lub lesie z aparatem - i tak wyprowadzałam psa bladym świtem ;). Teraz jakoś motywacji brak by wczesną porą pójść do lasu...

    OdpowiedzUsuń
  2. Pamiętam spacery po Lasku Wolskim...:)

    OdpowiedzUsuń